Przed
Wami
rozdział trzeci – pisany w całości przez Myksę
(przepraszamy, że podkreślamy to na każdy kroku, ale wciąż ktoś
zapomina, że autorki opowiadania są dwie lub nie wie, za którą postać
jesteśmy odpowiedzialne). Niektórych może zdziwić to, że nie wyjaśniamy
sytuacji z rozdziału drugiego. Bez obaw – błyszcząca Lux i marna
sytuacja, w której się znalazła, powróci w rozdziale czwartym.
Zapraszamy do czytania i dziękujemy za komentarze pod poprzednim
rozdziałem :)
Rozdział
3
"Pomocy..."
Wszystko
było gotowe. Tym razem mi się uda… Sprawdziłem jeszcze raz, czy
niczego nie zapomniałem; każda rzecz tkwiła na swoim miejscu.
Spojrzałem w lustro. Ujrzałem doskonale znaną sobie sylwetkę.
Dosyć długie jak na chłopaka włosy opadały mi na twarz,
delikatnie przysłaniając oczy w kolorze nocnego nieba. Biała
karnacja kontrastowała z czernią ubrań. Dookoła mojej postaci
roztaczał się wyczuwalny mrok. W końcu od czegoś musiałem mieć swoje imię. Caligo… Podobno
tak nazwała mnie moja matka. Nigdy jej nie poznałem. Znałem tylko
tatę i nie byłem z tego faktu specjalnie zadowolony. Wolałbym nie
mieć domu, niż mieszkać z nim. I właśnie miałem uciec.
To
były moje ostatnie chwile spędzone w tym pokoju. Nienawidziłem
tego pałacu, nienawidziłem ojca. To okrutnik, niezdolny do miłości. A ja byłem w
połowie tym, czym on...
Zacisnąłem
ręce w pieści. Założyłem torbę, otworzyłem okno i wdrapałem
się na parapet. Ostateczna decyzja… Czułem zimny wiatr na skórze.
Spojrzałem w dół. Skoczyłem. Po chwili poczułem przeszywający
ból w kostce, a później ukłucia. Wylądowałem w krzakach. Szybko się
podniosłem, mimo cierpienia jakie fundowała mi najwyraźniej
skręcona kostka. Pobiegłem w stronę muru, był niedaleko stąd.
Zgrabnie wspiąłem się na ogrodzenie. Było dosyć wysokie. No cóż,
czekał mnie kolejny skok, tym razem do fosy. Wstrzymałem oddech i
odbiłem się od kamiennego muru. Ile dzieliło mnie od wody? Jakieś
dziesięć metrów. Skok z takiej wysokości do tej cieczy
przypominał uderzenie o beton. Czyli był bolesny…
Przeszyłem
taflę jak strzała. Moje ciało ogarnęła kolejna fala bólu, jednak błyskawicznie otrząsnąłem się z otumanienia i
zacząłem wypływać na powierzchnię, a potem ruszyłem ku
brzegowi. Woda w tej fosie nie była zbyt czysta, ale za to zimna jak
licho. Udało mi się ją pokonać. Zacząłem biec.
Pewnie
dziwicie się, jak w ogóle wytrzymywałem ból oraz czemu nie
uciekłem wcześniej, skoro to takie proste? Tego dnia miało miejsce odnawianie magicznych osłon wokół pałacu ojca, więc nie
napotykałem innych przeszkód niż te opisane wcześniej. Poza tym połowa
strażników wyjechała na urlop. Za mną przemawia też to, że posiadam trzy razy większą wytrzymałość na ból niż zwykły człowiek
i jestem o wiele sprawniejszy fizycznie.
Dobiegłem
do drogi. Nie zwracałem uwagi na kostkę. Musiałem sobie załatwić
transport jak najdalej stąd. Gdy tylko stanąłem przy drodze, zauważyłam nadjeżdżający wóz. Uśmiechnąłem się do siebie - miałem
wielkie szczęście, bo rzadko kiedy tędy coś jeździło. Poczekałem chwilę ukryty w cieniu, a
następnie wskoczyłem na pojazd. Przewoził siano. Zakopałem się w
nim i spokojne zasnąłem.
-
Ty!
Ładnie to tak podróżować na gapę, hultaju?! - Otworzyłem gwałtownie
oczy. Ujrzałem nad sobą głowę woźnicy. Całą czerwoną, czyli wściekłą.
Nie należał do
osób zbytnio urodziwych. Jego twarz była poorana zmarszczkami i
opalona od pracy na zewnątrz. To zwykły chłop. Przyjrzał mi się
krytycznie małymi, szarymi oczkami. Wiedziałem, że miałem w
rysach coś przerażającego, a jednocześnie majestatycznego. Wahał
się, ale w końcu uniósł mnie do góry za płaszcz.
Charakteryzowała go wyjątkowa siła.
Nagle
kawałek ogona wysunął mi się spod płaszcza. Zapomniałem o nim!
Staruszek przerażony rzucił mną o drogę. Nie wypadało mu
oddawać.
- Odejdź
nieczysta istoto! - zawołał, chwycił kij i uderzył mnie w głowę.
- Pragnę
zwrócić szanownemu panu uwagę, że to bolało… - mruknąłem niewzruszony
- Zamilknij! -
Podszedł do mnie, brutalnie odebrał mi sakiewkę z pieniędzmi i
ponownie zaczął okładać tym badylem. Naprawdę nie wypadało
prezentować na tym staruszku swoich umiejętności walki*. Wstałem i
uciekłem, zostawiając go z moimi oszczędnościami. Ruszyłem
kamienistą drogą. Dookoła mnie były jedynie pola. Ból w kostce
nie minął. Wręcz przeciwnie - spotęgował się.
Wieczorem
doszedłem
do miasta. Nie wiedziałem jakiego. Obchodził mnie tylko
brak pieniędzy. Tak w zasadzie ,,miasto” to niewielka, acz zadbana i
wyglądająca na bogatą osada. Całą noc szukałem miejsca, gdzie mógłbym
przenocować, jednak takowego nie znalazłem. Nad ranem zwinąłem
się w jakiejś dziurze koło karczmy i usnąłem. Nastąpiła
gwałtowna zmiana mego statusu społecznego. Z bardzo wysoko
postawionego arystokraty spadłem na poziom zwykłego ulicznika.
Tydzień
później przyzwyczaiłem się do życia na ulicy i uświadomiłem
sobie, że muszę kraść, by przetrwać lub znaleźć jakąś pracę.
Z tego drugiego nic nie wyszło. Miałem jednak w sobie to
odpychające "coś", które działało na prosty lud i skutecznie utrudniało mi znalezienie pracy. Zostałem więc złodziejem.
- Wybaczy
pani, ale jestem zmuszony dopuścić się tego haniebnego czynu,
jakim jest kradzież - wyszeptałem jakiejś
kobitce na ucho i wyrwałem z jej rąk torbę. Szła nocą i to
jedną z bocznych uliczek. Myślała, że tutejsi strażnicy dadzą mi radę.
Uśmiechnąłem
się do niej, a ona wrzasnęła. Chwilę później zniknąłem za
rogiem. Wyjąłem z torby sakiewkę. Przeliczyłem
pieniądze ze środka. Niezła sumka. Jeszcze kilka kradzieży i ucieknę do innego miasta, gdzie wykupię kilka noclegów w gospodzie.
Spojrzałem na moją podobiznę z napisem ,,poszukiwany”
przybitą do ściany. Już byłem najbardziej pożądanym przez
straże porządkowe złodziejaszkiem w mieście. Uśmiechnąłem się
do siebie i ruszyłem szukać miejsca, gdzie mógłbym się
zdrzemnąć.
Następnej
nocy czaiłem się na osobę, którą mógłbym pozbawić dóbr
materialnych. Akurat obok mnie przeszła jakaś ruda panienka.
Wyskoczyłem, zatkałem jej usta i wciągnąłem w ciemny zaułek.
Zaczęła się wyrywać.
- Szanowna
panienka wybaczy, nic panience nie zrobię. Jestem tylko drobnym
złodziejaszkiem i pragnąłbym się łaskawie spytać, czy dysponuje
panienka jakimiś cennymi przedmiotami. - Pozwoliłem jej się wyrwać.
Zaczęła mnie kopać, bić, gryźć i okładać pięściami.
- Niczego
mi nie zabierzesz, prostaku! - Złapałem ją za ręce. Spojrzałem w
jej boskie zielone oczy i coś we mnie drgnęło. Była tak
olśniewająco piękna. Coś w niej błyszczało. Wręcz
promieniowała pozytywną energią. Skłoniłem się i rzekłem:
- Panienka
wybaczy, zaszła niewybaczalna pomyłka z mojej strony.
-
Straciłeś rozum?
- Pokornie
proszę o wybaczenie. Jednak człowiek musi się z czegoś
utrzymywać, mości panienko. – Nagle usłyszałem kroki i wrzaski.
- To
on, tam jest!
- Wybaczy
panienka, ale muszę się oddalić w związku z zaistniałą
sytuacją.- Rzuciłem się biegiem i zniknąłem za rogiem. Te
fajtłapy zwane strażnikami miejskimi nigdy mnie nie złapią.
Ciągle
myślałem o pięknej nieznajomej. Kim mogła być tamta dziewczyna?
Jeszcze żadna śmiertelniczka nie zaprzątała tak bardzo mojego
umysłu. Te jej zielone oczy były wyjątkowo intrygujące.
Szedłem
dalej ulicą. Była już druga w nocy. Tak jak wspominałem,
zamyśliłem się. Nagle stanąłem naprzeciwko wysokiego mężczyzny z
chytrym uśmieszkiem na twarzy. Potężnie umięśniony patrzył na
mnie z wyższością i wrogością. W jego oczach czaiło się
wyłącznie okrucieństwo.
- To
ten dzieciak? - spytał i prychnął. Zobaczyłem, że zostałem
otoczony przez zgraję rosłych mężczyzn, którzy z pewnością nie
byli pozytywnie nastawieni. No to miałem kłopoty. Spróbowałem się
wycofać, ale mi się nie udało. Poczułem cios w plecy. Poleciałem
do przodu prosto w ręce innego zbira. Uderzył mnie w twarz tak, że
się zatoczyłem. Wstałem, zamachnąłem się i rąbnąłem jednego
w głowę. Poleciał daleko w tył. Tymczasem dwaj inni złapali mnie
od tyłu. Dwóch kolejnych zaczęło mnie kopać i bić, aż padłem
na ziemię. Usłyszałem trzask łamanej kości. Po twarzy
spłynęła mi strużka krwi. Wyrwałem się, po czym wyskoczyłem wysoko w
górę. Wystawiłem jedną nogę do przodu i wymierzyłem trajektorie
lotu tak, żeby kończył się na głowie jednego z typków. Upadł nieprzytomny.
W końcu
jeden z nich wyjął miecz. Inni zrobili to samo. Rozpoczęła się
prawdziwa jadka. Kopnąłem jednego i zabrałem mu broń. Nie wiem,
czy mi się wydawało, ale przeciwników cały czas przybywało.
Dałem się ponieść. Ciąłem, atakowałem, nie zważając na
dokuczliwe pulsowanie.
Po
paru minutach wszyscy zostali pokonani, ale… Nagle poczułem
okropny ból w boku. Spojrzałem w dół. Jakiś miecz przebił mnie
na wylot. Odwróciłem się. Jeden z przeciwników jeszcze stał na
nogach i wykorzystał moment nieuwagi. Wyciągnął miecz z mojego ciała i zemdlał. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułem
gorącą, spływającą mi po nogach ciecz. Musiałem jakoś
zatamować krwawienie. I to szybko. Jednak powoli traciłem
przytomność…
Nie
mogłem…
Jakoś
doczołgałem się do karczmy.
-Pomocy…-
wyszeptałem w pustkę.
*Przypominamy
o narracji pierwszoosobowej i nietypowym (lekko mówiąc) wychowaniu.
Stąd niektóre decyzje Caligo mogą wydawać się...dziwne. Poza tym w grę
wchodzi jeszcze jedna kwestia, nieodłącznie związana z ogonem bohatera.
Zapowiedź rozdziału czwartego (Filio):
"Spojrzałam
na swoją dłoń i ze zgrozą stwierdziłam, że otacza ją jasna
poświata. Co się stało? Przecież opanowałam niekontrolowane
świecenie się już w wieku sześciu lat. Dawno mi się nie zdarzyło
nagle zapłonąć białym blaskiem.
Stanęło
mi serce. Jakby tu uciec? - zastanawiałam się gorączkowo, żałując,
że nie umiem się teleportować."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz