Aktualności

Za część o Caligo odpowiedzialna jest Myksa, a Filio za Lux.

Onet wykończył Filio, tak więc po długiej debacie postanowiłyśmy się przenieść.

Na podstronie "O blogu" można znaleźć opis magii, istot magicznych, świata i społeczeństwa, a także MAPKĘ KRAINY.

Na podstronie "Spis treści" można znaleźć streszczenia.

Jak widać, nagle zniknęłyśmy. Rozdziału, mimo że jest gotowy, nie ma już od miesiąca! Zaległości Filio urosły do gigantycznych rozmiarów. Przepraszamy (szczególnie Filio) za tę nieobecność.

czwartek, 10 maja 2012

3. Pomocy...

Przed Wami rozdział trzeci – pisany w całości przez Myksę (przepraszamy, że podkreślamy to na każdy kroku, ale wciąż ktoś zapomina, że autorki opowiadania są dwie lub nie wie, za którą postać jesteśmy odpowiedzialne). Niektórych może zdziwić to, że nie wyjaśniamy sytuacji z rozdziału drugiego. Bez obaw – błyszcząca Lux i marna sytuacja, w której się znalazła, powróci w rozdziale czwartym. Zapraszamy do czytania i dziękujemy za komentarze pod poprzednim rozdziałem :)

Rozdział 3

"Pomocy..."


Wszystko było gotowe. Tym razem mi się uda… Sprawdziłem jeszcze raz, czy niczego nie zapomniałem; każda rzecz tkwiła na swoim miejscu. Spojrzałem w lustro. Ujrzałem doskonale znaną sobie sylwetkę. Dosyć długie jak na chłopaka włosy opadały mi na twarz, delikatnie przysłaniając oczy w kolorze nocnego nieba. Biała karnacja kontrastowała z czernią ubrań. Dookoła mojej postaci roztaczał się wyczuwalny mrok. W końcu od czegoś musiałem mieć swoje imię. Caligo… Podobno tak nazwała mnie moja matka. Nigdy jej nie poznałem. Znałem tylko tatę i nie byłem z tego faktu specjalnie zadowolony. Wolałbym nie mieć domu, niż mieszkać z nim. I właśnie miałem uciec.
To były moje ostatnie chwile spędzone w tym pokoju. Nienawidziłem tego pałacu, nienawidziłem ojca. To okrutnik, niezdolny do miłości. A ja byłem w połowie tym, czym on...
Zacisnąłem ręce w pieści. Założyłem torbę, otworzyłem okno i wdrapałem się na parapet. Ostateczna decyzja… Czułem zimny wiatr na skórze. Spojrzałem w dół. Skoczyłem. Po chwili poczułem przeszywający ból w kostce, a później ukłucia. Wylądowałem w krzakach. Szybko się podniosłem, mimo cierpienia jakie fundowała mi najwyraźniej skręcona kostka. Pobiegłem w stronę muru, był niedaleko stąd. Zgrabnie wspiąłem się na ogrodzenie. Było dosyć wysokie. No cóż, czekał mnie kolejny skok, tym razem do fosy. Wstrzymałem oddech i odbiłem się od kamiennego muru. Ile dzieliło mnie od wody? Jakieś dziesięć metrów. Skok z takiej wysokości do tej cieczy przypominał uderzenie o beton. Czyli był bolesny…
Przeszyłem taflę jak strzała. Moje ciało ogarnęła kolejna fala bólu, jednak błyskawicznie otrząsnąłem się z otumanienia i zacząłem wypływać na powierzchnię, a potem ruszyłem ku brzegowi. Woda w tej fosie nie była zbyt czysta, ale za to zimna jak licho. Udało mi się ją pokonać. Zacząłem biec.
Pewnie dziwicie się, jak w ogóle wytrzymywałem ból oraz czemu nie uciekłem wcześniej, skoro to takie proste? Tego dnia miało miejsce odnawianie magicznych osłon wokół pałacu ojca, więc nie napotykałem innych przeszkód niż te opisane wcześniej. Poza tym połowa strażników wyjechała na urlop. Za mną przemawia też to, że posiadam trzy razy większą wytrzymałość na ból niż zwykły człowiek i jestem o wiele sprawniejszy fizycznie.
Dobiegłem do drogi. Nie zwracałem uwagi na kostkę. Musiałem sobie załatwić transport jak najdalej stąd. Gdy tylko stanąłem przy drodze, zauważyłam nadjeżdżający wóz. Uśmiechnąłem się do siebie - miałem wielkie szczęście, bo rzadko kiedy tędy coś jeździło. Poczekałem chwilę ukryty w cieniu, a następnie wskoczyłem na pojazd. Przewoził siano. Zakopałem się w nim i spokojne zasnąłem.
- Ty! Ładnie to tak podróżować na gapę, hultaju?! - Otworzyłem gwałtownie oczy. Ujrzałem nad sobą głowę woźnicy. Całą czerwoną, czyli wściekłą. Nie należał do osób zbytnio urodziwych. Jego twarz była poorana zmarszczkami i opalona od pracy na zewnątrz. To zwykły chłop. Przyjrzał mi się krytycznie małymi, szarymi oczkami. Wiedziałem, że miałem w rysach coś przerażającego, a jednocześnie majestatycznego. Wahał się, ale w końcu uniósł mnie do góry za płaszcz. Charakteryzowała go wyjątkowa siła.
Nagle kawałek ogona wysunął mi się spod płaszcza. Zapomniałem o nim! Staruszek przerażony rzucił mną o drogę. Nie wypadało mu oddawać.
- Odejdź nieczysta istoto! - zawołał, chwycił kij i uderzył mnie w głowę.
- Pragnę zwrócić szanownemu panu uwagę, że to bolało… - mruknąłem niewzruszony
- Zamilknij! - Podszedł do mnie, brutalnie odebrał mi sakiewkę z pieniędzmi i ponownie zaczął okładać tym badylem. Naprawdę nie wypadało prezentować na tym staruszku swoich umiejętności walki*. Wstałem i uciekłem, zostawiając go z moimi oszczędnościami. Ruszyłem kamienistą drogą. Dookoła mnie były jedynie pola. Ból w kostce nie minął. Wręcz przeciwnie - spotęgował się.
Wieczorem doszedłem do miasta. Nie wiedziałem jakiego. Obchodził mnie tylko brak pieniędzy. Tak w zasadzie ,,miasto” to niewielka, acz zadbana i wyglądająca na bogatą osada. Całą noc szukałem miejsca, gdzie mógłbym przenocować, jednak takowego nie znalazłem. Nad ranem zwinąłem się w jakiejś dziurze koło karczmy i usnąłem. Nastąpiła gwałtowna zmiana mego statusu społecznego. Z bardzo wysoko postawionego arystokraty spadłem na poziom zwykłego ulicznika.
Tydzień później przyzwyczaiłem się do życia na ulicy i uświadomiłem sobie, że muszę kraść, by przetrwać lub znaleźć jakąś pracę. Z tego drugiego nic nie wyszło. Miałem jednak w sobie to odpychające "coś", które działało na prosty lud i skutecznie utrudniało mi znalezienie pracy. Zostałem więc złodziejem.
- Wybaczy pani, ale jestem zmuszony dopuścić się tego haniebnego czynu, jakim jest kradzież - wyszeptałem jakiejś kobitce na ucho i wyrwałem z jej rąk torbę. Szła nocą i to jedną z bocznych uliczek. Myślała, że tutejsi strażnicy dadzą mi radę.
Uśmiechnąłem się do niej, a ona wrzasnęła. Chwilę później zniknąłem za rogiem. Wyjąłem z torby sakiewkę. Przeliczyłem pieniądze ze środka. Niezła sumka. Jeszcze kilka kradzieży i ucieknę do innego miasta, gdzie wykupię kilka noclegów w gospodzie.
Spojrzałem na moją podobiznę z napisem ,,poszukiwany” przybitą do ściany. Już byłem najbardziej pożądanym przez straże porządkowe złodziejaszkiem w mieście. Uśmiechnąłem się do siebie i ruszyłem szukać miejsca, gdzie mógłbym się zdrzemnąć.
Następnej nocy czaiłem się na osobę, którą mógłbym pozbawić dóbr materialnych. Akurat obok mnie przeszła jakaś ruda panienka. Wyskoczyłem, zatkałem jej usta i wciągnąłem w ciemny zaułek. Zaczęła się wyrywać.
- Szanowna panienka wybaczy, nic panience nie zrobię. Jestem tylko drobnym złodziejaszkiem i pragnąłbym się łaskawie spytać, czy dysponuje panienka jakimiś cennymi przedmiotami. - Pozwoliłem jej się wyrwać. Zaczęła mnie kopać, bić, gryźć i okładać pięściami.
- Niczego mi nie zabierzesz, prostaku! - Złapałem ją za ręce. Spojrzałem w jej boskie zielone oczy i coś we mnie drgnęło. Była tak olśniewająco piękna. Coś w niej błyszczało. Wręcz promieniowała pozytywną energią. Skłoniłem się i rzekłem:
- Panienka wybaczy, zaszła niewybaczalna pomyłka z mojej strony.
-  Straciłeś rozum?
- Pokornie proszę o wybaczenie. Jednak człowiek musi się z czegoś utrzymywać, mości panienko. – Nagle usłyszałem kroki i wrzaski.
- To on, tam jest!
- Wybaczy panienka, ale muszę się oddalić w związku z zaistniałą sytuacją.- Rzuciłem się biegiem i zniknąłem za rogiem. Te fajtłapy zwane strażnikami miejskimi nigdy mnie nie złapią.
Ciągle myślałem o pięknej nieznajomej. Kim mogła być tamta dziewczyna? Jeszcze żadna śmiertelniczka nie zaprzątała tak bardzo mojego umysłu. Te jej zielone oczy były wyjątkowo intrygujące.
Szedłem dalej ulicą. Była już druga w nocy. Tak jak wspominałem, zamyśliłem się. Nagle stanąłem naprzeciwko wysokiego mężczyzny z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Potężnie umięśniony patrzył na mnie z wyższością i wrogością. W jego oczach czaiło się wyłącznie okrucieństwo.
- To ten dzieciak? - spytał i prychnął. Zobaczyłem, że zostałem otoczony przez zgraję rosłych mężczyzn, którzy z pewnością nie byli pozytywnie nastawieni. No to miałem kłopoty. Spróbowałem się wycofać, ale mi się nie udało. Poczułem cios w plecy. Poleciałem do przodu prosto w ręce innego zbira. Uderzył mnie w twarz tak, że się zatoczyłem. Wstałem, zamachnąłem się i rąbnąłem jednego w głowę. Poleciał daleko w tył. Tymczasem dwaj inni złapali mnie od tyłu. Dwóch kolejnych zaczęło mnie kopać i bić, aż padłem na ziemię. Usłyszałem trzask łamanej kości. Po twarzy spłynęła mi strużka krwi. Wyrwałem się, po czym wyskoczyłem wysoko w górę. Wystawiłem jedną nogę do przodu i wymierzyłem trajektorie lotu tak, żeby kończył się na głowie jednego z typków. Upadł nieprzytomny.
W końcu jeden z nich wyjął miecz. Inni zrobili to samo. Rozpoczęła się prawdziwa jadka. Kopnąłem jednego i zabrałem mu broń. Nie wiem, czy mi się wydawało, ale przeciwników cały czas przybywało. Dałem się ponieść. Ciąłem, atakowałem, nie zważając na dokuczliwe pulsowanie.
Po paru minutach wszyscy zostali pokonani, ale… Nagle poczułem okropny ból w boku. Spojrzałem w dół. Jakiś miecz przebił mnie na wylot. Odwróciłem się. Jeden z przeciwników jeszcze stał na nogach i wykorzystał moment nieuwagi. Wyciągnął miecz z mojego ciała i zemdlał. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułem gorącą, spływającą mi po nogach ciecz. Musiałem jakoś zatamować krwawienie. I to szybko. Jednak powoli traciłem przytomność…
Nie mogłem…
Jakoś doczołgałem się do karczmy.
-Pomocy…- wyszeptałem w pustkę.

*Przypominamy o narracji pierwszoosobowej i nietypowym (lekko mówiąc) wychowaniu. Stąd niektóre decyzje Caligo mogą wydawać się...dziwne. Poza tym w grę wchodzi jeszcze jedna kwestia, nieodłącznie związana z ogonem bohatera.

Zapowiedź rozdziału czwartego (Filio):
"Spojrzałam na swoją dłoń i ze zgrozą stwierdziłam, że otacza ją jasna poświata. Co się stało? Przecież opanowałam niekontrolowane świecenie się już w wieku sześciu lat. Dawno mi się nie zdarzyło nagle zapłonąć białym blaskiem.
Stanęło mi serce. Jakby tu uciec? - zastanawiałam się gorączkowo, żałując, że nie umiem się teleportować."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz