Aktualności

Za część o Caligo odpowiedzialna jest Myksa, a Filio za Lux.

Onet wykończył Filio, tak więc po długiej debacie postanowiłyśmy się przenieść.

Na podstronie "O blogu" można znaleźć opis magii, istot magicznych, świata i społeczeństwa, a także MAPKĘ KRAINY.

Na podstronie "Spis treści" można znaleźć streszczenia.

Jak widać, nagle zniknęłyśmy. Rozdziału, mimo że jest gotowy, nie ma już od miesiąca! Zaległości Filio urosły do gigantycznych rozmiarów. Przepraszamy (szczególnie Filio) za tę nieobecność.

czwartek, 10 maja 2012

2. Starzec

Ten rozdział jest w całości autorstwa Filio, bo to perspektywa Lux. Rozdział trzeci to perspektywa Caligo, więc jest napisany w całości przez Myksę. Będziemy się tego trzymać – na zmianę: raz Lux, raz Caligo.


Rozdział 2

Starzec”

O tyle mędrzec wie więcej, o ile potrafi przekonać innych."

Władysław Grzeszczyk — "Parada paradoksów"


Podeszłam do lustra z cierpiętniczą miną. Nawet nie starałam się ukrywać swoich uczuć, czego wiecznie wymagał ode mnie mój ojciec. Nienawidziłam tego i nie zamierzałam ćwiczyć obsesyjnie przed zwierciadłem, gdy byłam sama, jak robią to inne arystokratki.
Czekała mnie kolejna kolacja, obfitująca w krępującą ciszę, niechętne spojrzenia i nieme pretensje. Nic nowego.
Spojrzałam na swoje piękne rysy twarzy. Mały, zgrabny nos i duże oczy koloru szmaragdu czynią mnie wyjątkową. Ze swymi lśniącymi rudymi włosami, opadającymi na plecy kaskadą loków oraz cerą koloru brzoskwini wyróżniałam się z tłumu czarnych, smutnych, bladych panienek w moim wieku. Byłam jasnością, światłem w tym świecie pełnym czarnych peleryn. I przy okazji zupełną pomyłką już od dnia narodzin.
Szesnaście lat swego życia przeżyłam w atmosferze pełnej niechęci i wyrzutów. Nie byłam taka, jaką wymarzył mnie sobie ojciec. Nie odziedziczyłam po nim ani wybitnego talentu magicznego, ani upodobań, charakteru czy też wyglądu. Z tego powodu przez cały czas uważa mnie za coś gorszego.
Nie wiem, jak przetrwałam w takim domu, zupełnie przy tym nie wariując. Sama się sobie dziwię. Największym szacunkiem i czcią zawsze otaczali mnie Oni – niewolnicy. Pocieszali, przytulali, opowiadali bajki, podnosili na duchu. To im zawdzięczam najpiękniejsze wspomnienia z lat dzieciństwa.
- Jesteś już gotowa? - spytała Katniss, jedna z moich służących i jednocześnie najlepsza przyjaciółka.
- Tak – odrzekłam, poprawiając kosmyk rudych włosów, który uciekł z wysoko upiętego, eleganckiego koku.
Ruszyłam do sali gościnnej, czyli wielkiego, bogato zdobionego pomieszczenia. Inne części domu cechowała surowość ze względu na gust mojego ojca, lecz w tym pokoju złoto kapało z każdej ozdoby. Nasza rodzina musiała pokazać gościom, że stać nas na cztery ogromne obrazy, przedstawiające Cztery Wielkie Bitwy Magów, czy dwa popiersia przodków rodziny Somnus. Kolejna arystokratyczna głupota – chęć imponowania bogactwem każdej istocie, która żyje na tej planecie.
Otworzyłam bezszelestnie drzwi.
- To niebezpieczne, Markusie – Usłyszałam głos swojej matki, która urwała, gdy tylko weszłam do pomieszczenia. Wyprostowała się jak struna, a ojciec pośpiesznie odwrócił wzrok. Oczy zawsze zdradzały jego uczucia. Wiedział, że jestem tego świadoma i nie chciał, żebym wiedziała, co on czuje w tym momencie. Jakby mnie to interesowało...
Kryształowy, fantazyjny żyrandol rzucał cień na dębowy stół, przy którym siedzieli. W kominku smutno tańczył ogień.
- Wreszcie się pojawiłaś. - rzekł Markus, pstrykając palcami. W drzwiach pojawił się służący z przystawkami.
Skinęłam głową, zajmując swoje miejsce obok matki.
- Jak postępy w nauce? - zapytał.
Zakrztusiłam się herbatą.
- Markusie... - zaczęła matka, ale ojciec uciszył ją groźnym spojrzeniem.
- Całkiem nieźle – odparłam zdawkowo, wykazując wzmożone zainteresowanie sałatką pomidorową. Swoją drogą, zostały całkiem ładnie pokrojone i dobrze wyglądały obok soczyście zielonej...
- Możesz to rozwinąć, Lux?
Zaczynam wariować. Znacznie łatwiej jest myśleć sobie, że nie obchodzi cię niczyje zdanie w samotności. W praktyce wygląda to nieco inaczej.
- Szata zacnego nauczyciela jest cała... - zaczęłam niepewnie, unosząc oczy.
- A on?
- Prawie. - Przełknęłam ślinę.
Ojciec westchnął żałośnie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Przynajmniej użyłaś różdżki – stwierdził cierpko. - Ja w twoim wieku...
Rozległy się kroki i wszedł służący. Jaka szkoda, że nie zdążył zaserwować kolejnej historyjki o tym, jaki był wspaniałym i potężnym dzieckiem.
- Jakiś starzec stoi przed naszym domem i pyta o możliwość gościny. Podobno jest w podróży.
- To mag? - spytał ojciec o to, co dla niego najważniejsze. Ludzie parający się magią powinni sobie pomagać. Gdyby pan domu odmówił wpuszczenia maga, byłoby to źle odebrane. Markus nie mógł sobie pozwolić na tak poważną towarzyską wpadkę.
- Ma różdżkę.
Czyli mag. Różdżki są tak zaklęte, że palą w ręce niemagicznych ludzi. Ja się jeszcze nie poparzyłam, co zawsze daje mi nadzieję na przynajmniej minimalną moc magiczną.
- Niech wejdzie. - Służący skłonił się lekko i odszedł. Markus splótł ręce i spojrzał na mnie. W jego oczach, tak czarnych, że nie sposób wyróżnić źrenicy, zalśniła niechęć.
- Mam nadzieję, że nie poprosi ciebie o zaprezentowanie magicznych zdolności, bo będziemy musieli tłumaczyć się z rzekomego morderstwa – zwrócił się do mnie sucho, a ja poczułam, że się rumienie. Głupia!
Już otwierał usta, żeby wyrazić swoje zdanie na temat okazywania emocji, ale ubiegł go starzec, który wkroczył dumnie do sali.
Wyglądał jak duch. Poszarpane, brudne ubrania wisiały żałośnie na jego chudym ciele, co podkreślał słuszny wzrost przybysza. Starzec zacisnął długie, chude palce na powykręcanym, lśniącym zielonym światłem kawałku drewna i rozejrzał się niespokojnie po pomieszczeniu.
Ojciec wstał, wziął do ręki różdżkę, która zapłonęła czernią i zaczął pleść jakieś głupoty o zaszczycie, który spotkał jego rodzinę. Nie słuchałam go, bo i po co? Znaczne ciekawsze zajęcie to przyglądanie się przybyszowi.
Posturą przypominał zbiegłego więźnia – był wychudzony, brudny i ubrany w łachmany. Jednak wszystko wyjaśniał kolor jego różdżki – zieleń. Mag ziemi. Tacy zdarzali się rzadko, a jeśli już jakiś się narodził, to krótko po ukończeniu nauki lądował w lesie. Sądząc po wyglądzie, ten również.
Z tą magią to jest taka zabawa – rodzisz się z umiejętnościami i zostajesz wysłany do szkoły. Po dziesięciu latach nauki ogólnej zdajesz egzamin, zdobywasz własną różdżkę. W momencie, gdy bierzesz ją do ręki, otacza ją poświata w kolorze, który symbolizuje twoją największą moc, predyspozycje. Zieleń to ziemia, lekki niebieski to powietrze, ciemny niebieski – woda, czerń – ciemność, biel lub delikatna żółć, złoto – światło, czerwień – ogień i tak dalej, i tak dalej. Potem trafiasz do drugiej szkoły, gdzie uczysz się tylko tych zaklęć, które są powiązane z twoim żywiołem. Brzmi ciekawie, prawda? Zawsze zastanawiam się, jakie to uczucie, gdy po raz pierwszy sięgasz po swoją różdżkę... „Zwierciadło duszy”, jak złośliwie mówi Katniss, widząc mojego ojca z lśniącym na czarno przedmiotem w dłoni. A może ma rację?
Problem w tym, że ja nigdy nie dowiem się, jak to jest ukończyć szkołę - uczę się w domu. Takiego beztalencia nie wypuszcza się na zewnątrz, bo „kompromituje rodzinę”. Przecież Markus to mag ciemności – jeden z najrzadszych i najpotężniejszych. Pół roku ćwiczyłam, żeby nauczyć się jakiegoś głupiego zaklęcia, które mam zaprezentować na uroczystym balu. Na dodatek uroczystość ta odbędzie się już jutro. Lekko mówiąc – drżę ze strachu. Gdy mi nie wyjdzie, to będę mogła szukać sobie ładnego miejsca na pochówek. Tam będzie tyle szacownych, potężnych ludzi (wróć – magów), że musi mi się udać.
Mój ojciec wciąż rozmawiał ze starcem. Stali naprzeciw siebie dumni, wyprostowani, z uniesionymi wysoko głowami. Ciemność i ziemia. Śmierć i życie.
Byle tylko nie poprosił o zaprezentowanie moich umiejętności!” - modliłam się w duchu, szukając jednocześnie drogi do ucieczki. Takie wizyty często kończyły się podobnym pokazem.
Wyczuwałam klęskę.
W momencie, gdy zastanawiałam się, czy zmieszczę się pod stołem i czy moje zniknięcie zostanie zauważone, poczułam charakterystyczne mrowienie w karku. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś na mnie patrzy.
Podniosłam ostrożnie wzrok i napotkałam spojrzenie dużych, czarnych jak węgiel, inteligentnych oczu. Moje serce zaczęło powoli tracić rytm. Zdawało się, że zaraz się zatrzyma...
- To moja córka – pośpieszył z wyjaśnieniami Markus.
Starzec uniósł wolno jedną brew. Przełknęłam głośną ślinę, starając się ukryć emocje. Pewnie zastanawia się teraz, czemuż to posiadam zielone oczy...i jeszcze żyję. Magowie muszą mieć czarne tęczówki. Gdy urodzi się jakaś istotka o jasnych, zaraz zostaje zabita. Nie ma prawa żyć.
- Bardzo ją kochasz – powiedział nagle mężczyzna, a ja użyłam wszystkich swoich umiejętności, żeby się nie roześmiać. Doprawdy, było to bardzo trudne.
Markus przybrał swoją obojętną maskę, nic nie odpowiadając. Ja też się nie odezwałam.
- Widać, że ci na niej zależy – ciągnął starzec, a w oczach Markusa pojawił się przebłysk zaskoczenia. „Punkt dla starca! Okazałeś uczucia!” - syczał złośliwy głosik w mojej głowie.
Owszem, widać, że mu na mnie zależy. Miałam jasne oczy i wciąż siedziałam w ich towarzystwie! Powinnam dawno wąchać kwiatki od dołu. Ach, ten kochający tato... Cóż, starzec nie mógł nic wiedzieć o buncie niewolników. To wydarzenie skutecznie przekreśliło moją śmierć.
Ojciec chrząknął zmieszany.
- Nie ma nic złego w okazywaniu uczuć – stwierdził nieznajomy, podchodząc bliżej stołu.
    Był bardzo śmieszny. Prawie się uśmiechnęłam.
Zasiedliśmy ponownie do kolacji. Jedliśmy, a mój ojciec wraz z magiem ziemi rozmawiali o sprawach czysto politycznych. Wcale mnie to nie interesowało (ku rozpaczy Markusa, oczywiście), więc zajęłam się deserem.
Nagle starzec przypomniał sobie o moim istnieniu i znów przeszył mnie swoim spojrzeniem. Czułam się tak, jakby zaglądał mi do serca, ale było oczywiste, że to niemożliwe. Musiałby zajrzeć w duszę pana domu, a zrobiwszy to, najpewniej uciekłby w popłochu.
- Jest magiem? - spytał w końcu, a ja poczułam gorąco. Czy nagłe omdlenie byłoby na miejscu?
Cisza jaka zapanowała, miała bardzo złowieszczy wydźwięk. Nie zamierzałam się odezwać – nigdy. Postanowiłam udawać niemowę.
- Jest magiem? - Starzec uniósł pytająco brwi. Byłam pewna, że wie, czemu nagle tak wszyscy zamilknęli. Tylko udawał głupiego.
Słysząc to upuściłam widelec, a ceglasty rumieniec wstąpił na moje policzki. Markus spojrzał na mnie karcąco, zaciskając wściekle usta.
- Nie ma nic złego w okazywany uczuć - powtórzył nieznajomy, uśmiechając się szeroko. Spodziewałam się zniszczonych zębów, ale miał je ładne, proste i zdrowe. - Kiedyś to pan zrozumie. Pańska córka już o tym wie.
No pięknie. Dziękuję niezmiernie, ten komentarz był nad wyraz potrzebny. Mogę zacząć pisać swój testament.
- Może być pan z niej dumy – ciągnął dalej szaleniec...tfu! starzec, wycierając usta serwetką.
Śmieszne. Dumny z czego? Z tego, że po mistrzowsku wszystko wysadzam? Rzeczywiście, bardzo to chwalebne. Tylko się cieszyć.
- Proszę wybaczyć mój nietakt, ale udam się na spoczynek. Jutro czeka mnie długa podróż. Dziękuję za miłe towarzysko i pyszną kolację. - Powiedziawszy to skłonił się lekko. Tato odpowiedział skinieniem głowy, po czym pstryknął palcami. W drzwiach pojawił się służący, a starzec, wciąż lekko się uśmiechając, ruszył za nim do swojego pokoju.
Po prostu wyszedł.
Siedzieliśmy w osłupieniu jeszcze kilka minut. Przyszedł, nagadał bzdur i „udał się na spoczynek”. Klasyczny mag ziemi, tych zawsze cechuje pewien stopień aspołeczności.
Dokończyliśmy kolację, a ja czym prędzej uciekłam do swojego pokoju.

~*~
Gdy cała moja rodzina wraz gościem udali się na spoczynek, przygotowałam się do wyjścia. Przywdziałam skromne, luźne, chłopskie szaty, rozpuściłam włosy i nałożyłam trochę różu na policzki.
- Śliczne wyglądasz – stwierdziła Katniss.
Ona też prezentowała się bardzo dobrze. Zielona, prosta suknia podkreślała jej delikatne rysy twarzy. Długie, krucze włosy luźno opadały na plecy. Uśmiechnęła się szeroko, tworząc dołki w policzkach, a jej bursztynowe oczy zalśniły radośnie.
Zarzuciłam czarny płaszcz na plecy, wzięłam torebeczkę, maskę i po ciuchu wyszłyśmy przejściem dla służących. Mój dom powstał w czasach Czterech Wielkich Wojen Magów, więc został wyposażony w multum tajemniczych przejść i pokoi, z których skrzętnie korzystałyśmy. Często wymykałam się do wioski, co było czynem prawie samobójczym, lecz nigdy nie zostało to zauważone.
W ciszy doszłyśmy do wioski, gdy Katniss nagle się zatrzymała.
- Muszę coś załatwić. - Wskazała podbródkiem w stronę jakiejś uliczki. - Idź do karczmy, dojdę do ciebie.
Skinęłam potakująco, ruszając w dalszą drogę samodzielnie. Przeszłam kilka kroków i już napotkałam przeszkodę.
Zza rogu wyskoczył jakiś ponury typek. Zaczaił się, złapał mnie i zanim zorientowałam się, co się dzieje, zaciągnął do jakiegoś ciemnego zaułka.
Gdy tylko dotarła do mnie powaga sytuacji, zaczęłam wrzeszczeć, kopać, gryźć i pluć. Bandyta nic sobie z tego nie robił. Był co najwyżej trochę zaszokowany. Skąd on się w ogóle wziął? Przecież w majątkach mojego ojca panowało wyjątkowe bezpieczeństwo.
- Szanowna panienka wybaczy, nic panience nie zrobię. Jestem tylko drobnym złodziejaszkiem i pragnąłbym się łaskawie spytać, czy dysponuje panienka jakimiś cennymi przedmiotami.
Powiedziawszy to, głupiec puścił mnie. Ha! Myślał, że mu coś dam? Z walecznym okrzykiem rzuciłam się niego, okładając pięściami. Byłam zbyt zajęta atakiem, żeby zastanowić się nad stylem jego wypowiedzi.
- Niczego mi nie zabierzesz, prostaku! - krzyknęłam, a on, niewzruszony, złapał mnie za ręce. Spojrzał na mnie. Skrzywiłam się na widok jego czarnych jak węgiel tęczówek. Czy pół świata musi mieć taki ohydny kolor oczu? Staliśmy tak chwilę, patrzyliśmy sobie w oczy, a ja zaczynałam czuć się głupio. Jak to wyglądało?
Nagle złodziejaszek skłonił się i rzekł:
- Panienka wybaczy, zaszła niewybaczalna pomyłka z mojej strony.
Zamrugałam zdezorientowana.
- Czy szacowny pan złodziej stracił rozum? - zaczęłam niepewnie.
- Pokornie proszę o wybaczenie. Jednak człowiek musi się z czegoś utrzymywać, mości panienko. – Spojrzałam się na niego jak na wariata. To nie był zwyczajny złodziejaszek, tacy już dawno zostali powieszeni przez Markusa. Zresztą żaden normalny bandyta nie dyskutowałby ze mną, a w dodatku tak śmiesznie mówił. Nawet moi rodzice, arystokraci, rezygnują z takiego stylu wypowiedzi.
Nagle usłyszałam kroki.
- To on, tam jest! - wrzasnęła ubrana w zbroję kulka, czyli jakiś strażnik.
- Wybaczy panienka, ale muszę się oddalić w związku z zaistniałą sytuacją – powiedziawszy to skłonił się jeszcze i zniknął.
Usłyszałam szybkie i wpadłam w popłoch. Poznają mnie! Przecież ta wioska należy do mojego ojca! Każdy jej normalny mieszkaniec, a tym bardziej strażnik, wie, jak wyglądam! Na przeklętej zabawie miałabym ubraną maskę, więc nic by się nie stało.
Córka właściciela biega sobie radośnie po wiosce.
W środku nocy.
Sama.
I rozmawiała z poszukiwanym człowiekiem.
Dodajcie sobie do tego wszystkiego ludzką wyobraźnię i głód taniej sensacji. Nie trudno zgadnąć, że jutro rano okaże się, że córka maga jest nierządnicą, która napadła na biednych, niewinnych strażników wraz z jej przyjacielem – miejscowym hultajem.
Mówiłam już, że jestem lekkomyślna*? Jeszcze raz przeklęłam w duchu swoją głupotę.
Wstrzymałam oddech, naciągnęłam dokładniej kaptur na głowę i schroniłam się w cieniu. Może mnie nie zauważyli?
- Nic się panience nie stało? - usłyszałam za swoimi plecami. - Czemu się panienka błyszczy?
~*~
*Tak, Lux jest lekkomyślna i to bardzo, bardzo.

Przepraszam też za powtórzenia słowa „różdżka” i „mag”, ale chciałam wszystko w miarę dokładnie wyjaśnić – liczne, wyszukane synonimy mogłyby mi w tym przeszkodzić.

Zapowiedź rozdziału trzeciego (Myksa):
Zacisnąłem ręce w pieści. Założyłem torbę, otworzyłem okno i wdrapałem się na parapet. Ostateczna decyzja… Czułem zimny wiatr na skórze. Spojrzałem w dół. Skoczyłem…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz