Ten rozdział jest w
całości autorstwa Filio, bo to perspektywa Lux. Rozdział trzeci to
perspektywa Caligo, więc jest napisany w całości przez Myksę.
Będziemy się tego trzymać – na zmianę: raz Lux, raz Caligo.
Rozdział
2
„Starzec”
„O
tyle mędrzec wie więcej, o ile potrafi przekonać innych."
Władysław
Grzeszczyk — "Parada paradoksów"
Podeszłam
do lustra z cierpiętniczą miną. Nawet nie starałam się ukrywać
swoich uczuć, czego wiecznie wymagał ode mnie mój ojciec.
Nienawidziłam tego i nie zamierzałam ćwiczyć obsesyjnie przed
zwierciadłem, gdy byłam sama, jak robią to inne arystokratki.
Czekała
mnie kolejna kolacja, obfitująca w krępującą ciszę, niechętne
spojrzenia i nieme pretensje. Nic nowego.
Spojrzałam
na swoje piękne rysy twarzy. Mały, zgrabny nos i duże oczy koloru
szmaragdu czynią mnie wyjątkową. Ze swymi lśniącymi rudymi
włosami, opadającymi na plecy kaskadą loków oraz cerą koloru
brzoskwini wyróżniałam się z tłumu czarnych, smutnych, bladych
panienek w moim wieku. Byłam jasnością, światłem w tym świecie
pełnym czarnych peleryn. I przy okazji zupełną pomyłką już od
dnia narodzin.
Szesnaście
lat swego życia przeżyłam w atmosferze pełnej niechęci i
wyrzutów. Nie byłam taka, jaką wymarzył mnie sobie ojciec. Nie
odziedziczyłam po nim ani wybitnego talentu magicznego, ani
upodobań, charakteru czy też wyglądu. Z tego powodu przez cały
czas uważa mnie za coś gorszego.
Nie
wiem, jak przetrwałam w takim domu, zupełnie przy tym nie wariując.
Sama się sobie dziwię. Największym szacunkiem i czcią zawsze
otaczali mnie Oni – niewolnicy. Pocieszali, przytulali, opowiadali
bajki, podnosili na duchu. To im zawdzięczam najpiękniejsze
wspomnienia z lat dzieciństwa.
-
Jesteś już gotowa? - spytała Katniss, jedna z moich służących i
jednocześnie najlepsza przyjaciółka.
-
Tak – odrzekłam, poprawiając kosmyk rudych włosów, który
uciekł z wysoko upiętego, eleganckiego koku.
Ruszyłam
do sali gościnnej, czyli wielkiego, bogato zdobionego pomieszczenia.
Inne części domu cechowała surowość ze względu na gust mojego
ojca, lecz w tym pokoju złoto kapało z każdej ozdoby. Nasza
rodzina musiała pokazać gościom, że stać nas na cztery ogromne
obrazy, przedstawiające Cztery Wielkie Bitwy Magów, czy dwa
popiersia przodków rodziny Somnus. Kolejna arystokratyczna głupota
– chęć imponowania bogactwem każdej istocie, która żyje na tej
planecie.
Otworzyłam
bezszelestnie drzwi.
-
To niebezpieczne, Markusie – Usłyszałam głos swojej matki, która
urwała, gdy tylko weszłam do pomieszczenia. Wyprostowała się jak
struna, a ojciec pośpiesznie odwrócił wzrok. Oczy zawsze
zdradzały jego uczucia. Wiedział, że jestem tego świadoma i nie
chciał, żebym wiedziała, co on czuje w tym momencie. Jakby mnie to
interesowało...
Kryształowy,
fantazyjny żyrandol rzucał cień na dębowy stół, przy którym
siedzieli. W kominku smutno tańczył ogień.
-
Wreszcie się pojawiłaś. - rzekł Markus, pstrykając palcami. W
drzwiach pojawił się służący z przystawkami.
Skinęłam
głową, zajmując swoje miejsce obok matki.
-
Jak postępy w nauce? - zapytał.
Zakrztusiłam
się herbatą.
-
Markusie... - zaczęła matka, ale ojciec uciszył ją groźnym
spojrzeniem.
-
Całkiem nieźle – odparłam zdawkowo, wykazując wzmożone
zainteresowanie sałatką pomidorową. Swoją drogą, zostały
całkiem ładnie pokrojone i dobrze wyglądały obok soczyście
zielonej...
-
Możesz to rozwinąć, Lux?
Zaczynam
wariować. Znacznie łatwiej jest myśleć sobie, że nie obchodzi
cię niczyje zdanie w samotności. W praktyce wygląda to nieco
inaczej.
-
Szata zacnego nauczyciela jest cała... - zaczęłam niepewnie,
unosząc oczy.
-
A on?
-
Prawie. - Przełknęłam ślinę.
Ojciec
westchnął żałośnie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-
Przynajmniej użyłaś różdżki – stwierdził cierpko. - Ja w
twoim wieku...
Rozległy
się kroki i wszedł służący. Jaka szkoda, że nie zdążył
zaserwować kolejnej historyjki o tym, jaki był wspaniałym i
potężnym dzieckiem.
-
Jakiś starzec stoi przed naszym domem i pyta o możliwość gościny.
Podobno jest w podróży.
-
To mag? - spytał ojciec o to, co dla niego najważniejsze. Ludzie
parający się magią powinni sobie pomagać. Gdyby pan domu odmówił
wpuszczenia maga, byłoby to źle odebrane. Markus nie mógł sobie
pozwolić na tak poważną towarzyską wpadkę.
-
Ma różdżkę.
Czyli
mag. Różdżki są tak zaklęte, że palą w ręce niemagicznych
ludzi. Ja się jeszcze nie poparzyłam, co zawsze daje mi nadzieję
na przynajmniej minimalną moc magiczną.
-
Niech wejdzie. - Służący skłonił się lekko i odszedł. Markus
splótł ręce i spojrzał na mnie. W jego oczach, tak czarnych, że
nie sposób wyróżnić źrenicy, zalśniła niechęć.
-
Mam nadzieję, że nie poprosi ciebie o zaprezentowanie magicznych
zdolności, bo będziemy musieli tłumaczyć się z rzekomego
morderstwa – zwrócił się do mnie sucho, a ja poczułam, że się
rumienie. Głupia!
Już
otwierał usta, żeby wyrazić swoje zdanie na temat okazywania
emocji, ale ubiegł go starzec, który wkroczył dumnie do sali.
Wyglądał
jak duch. Poszarpane, brudne ubrania wisiały żałośnie na jego
chudym ciele, co podkreślał słuszny wzrost przybysza. Starzec
zacisnął długie, chude palce na powykręcanym, lśniącym zielonym
światłem kawałku drewna i rozejrzał się niespokojnie po
pomieszczeniu.
Ojciec
wstał, wziął do ręki różdżkę, która zapłonęła czernią i
zaczął pleść jakieś głupoty o zaszczycie, który spotkał jego
rodzinę. Nie słuchałam go, bo i po co? Znaczne ciekawsze zajęcie
to przyglądanie się przybyszowi.
Posturą
przypominał zbiegłego więźnia – był wychudzony, brudny i
ubrany w łachmany. Jednak wszystko wyjaśniał kolor jego różdżki
– zieleń. Mag ziemi. Tacy zdarzali się rzadko, a jeśli już
jakiś się narodził, to krótko po ukończeniu nauki lądował w
lesie. Sądząc po wyglądzie, ten również.
Z
tą magią to jest taka zabawa – rodzisz się z umiejętnościami i
zostajesz wysłany do szkoły. Po dziesięciu latach nauki ogólnej
zdajesz egzamin, zdobywasz własną różdżkę. W momencie, gdy
bierzesz ją do ręki, otacza ją poświata w kolorze, który
symbolizuje twoją największą moc, predyspozycje. Zieleń to
ziemia, lekki niebieski to powietrze, ciemny niebieski – woda,
czerń – ciemność, biel lub delikatna żółć, złoto –
światło, czerwień – ogień i tak dalej, i tak dalej. Potem
trafiasz do drugiej szkoły, gdzie uczysz się tylko tych zaklęć,
które są powiązane z twoim żywiołem. Brzmi ciekawie, prawda?
Zawsze zastanawiam się, jakie to uczucie, gdy po raz pierwszy
sięgasz po swoją różdżkę... „Zwierciadło duszy”, jak
złośliwie mówi Katniss, widząc mojego ojca z lśniącym na czarno
przedmiotem w dłoni. A może ma rację?
Problem
w tym, że ja nigdy nie dowiem się, jak to jest ukończyć szkołę
- uczę się w domu. Takiego beztalencia nie wypuszcza się na
zewnątrz, bo „kompromituje rodzinę”. Przecież Markus to mag
ciemności – jeden z najrzadszych i najpotężniejszych. Pół roku
ćwiczyłam, żeby nauczyć się jakiegoś głupiego zaklęcia, które
mam zaprezentować na uroczystym balu. Na dodatek uroczystość ta
odbędzie się już jutro. Lekko mówiąc – drżę ze strachu. Gdy
mi nie wyjdzie, to będę mogła szukać sobie ładnego miejsca na
pochówek. Tam będzie tyle szacownych, potężnych ludzi (wróć –
magów), że musi mi się udać.
Mój
ojciec wciąż rozmawiał ze starcem. Stali naprzeciw siebie dumni,
wyprostowani, z uniesionymi wysoko głowami. Ciemność i ziemia.
Śmierć i życie.
„Byle
tylko nie poprosił o zaprezentowanie moich umiejętności!” -
modliłam się w duchu, szukając jednocześnie drogi do ucieczki.
Takie wizyty często kończyły się podobnym pokazem.
Wyczuwałam
klęskę.
W
momencie, gdy zastanawiałam się, czy zmieszczę się pod stołem i
czy moje zniknięcie zostanie zauważone, poczułam charakterystyczne
mrowienie w karku. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś na mnie
patrzy.
Podniosłam
ostrożnie wzrok i napotkałam spojrzenie dużych, czarnych jak
węgiel, inteligentnych oczu. Moje serce zaczęło powoli tracić
rytm. Zdawało się, że zaraz się zatrzyma...
-
To moja córka – pośpieszył z wyjaśnieniami Markus.
Starzec
uniósł wolno jedną brew. Przełknęłam głośną ślinę,
starając się ukryć emocje. Pewnie zastanawia się teraz, czemuż
to posiadam zielone oczy...i jeszcze żyję. Magowie muszą mieć
czarne tęczówki. Gdy urodzi się jakaś istotka o jasnych, zaraz
zostaje zabita. Nie ma prawa żyć.
-
Bardzo ją kochasz – powiedział nagle mężczyzna, a ja użyłam
wszystkich swoich umiejętności, żeby się nie roześmiać.
Doprawdy, było to bardzo trudne.
Markus
przybrał swoją obojętną maskę, nic nie odpowiadając. Ja też
się nie odezwałam.
-
Widać, że ci na niej zależy – ciągnął starzec, a w oczach
Markusa pojawił się przebłysk zaskoczenia. „Punkt dla starca!
Okazałeś uczucia!” - syczał złośliwy głosik w mojej głowie.
Owszem,
widać, że mu na mnie zależy. Miałam jasne oczy i wciąż
siedziałam w ich towarzystwie! Powinnam dawno wąchać kwiatki od
dołu. Ach, ten kochający tato... Cóż, starzec nie mógł nic
wiedzieć o buncie niewolników. To wydarzenie skutecznie
przekreśliło moją śmierć.
Ojciec
chrząknął zmieszany.
-
Nie ma nic złego w okazywaniu uczuć – stwierdził nieznajomy,
podchodząc bliżej stołu.
Był
bardzo śmieszny. Prawie się uśmiechnęłam.
Zasiedliśmy
ponownie do kolacji. Jedliśmy, a mój ojciec wraz z magiem ziemi
rozmawiali o sprawach czysto politycznych. Wcale mnie to nie
interesowało (ku rozpaczy Markusa, oczywiście), więc zajęłam się
deserem.
Nagle
starzec przypomniał sobie o moim istnieniu i znów przeszył mnie
swoim spojrzeniem. Czułam się tak, jakby zaglądał mi do serca,
ale było oczywiste, że to niemożliwe. Musiałby zajrzeć w duszę
pana domu, a zrobiwszy to, najpewniej uciekłby w popłochu.
-
Jest magiem? - spytał w końcu, a ja poczułam gorąco. Czy nagłe
omdlenie byłoby na miejscu?
Cisza
jaka zapanowała, miała bardzo złowieszczy wydźwięk. Nie
zamierzałam się odezwać – nigdy. Postanowiłam udawać niemowę.
-
Jest magiem? - Starzec uniósł pytająco brwi. Byłam pewna, że
wie, czemu nagle tak wszyscy zamilknęli. Tylko udawał głupiego.
Słysząc
to upuściłam widelec, a ceglasty rumieniec wstąpił na moje
policzki. Markus spojrzał na mnie karcąco, zaciskając wściekle
usta.
-
Nie ma nic złego w okazywany uczuć - powtórzył nieznajomy,
uśmiechając się szeroko. Spodziewałam się zniszczonych zębów,
ale miał je ładne, proste i zdrowe. - Kiedyś to pan zrozumie.
Pańska córka już o tym wie.
No
pięknie. Dziękuję niezmiernie, ten komentarz był nad wyraz
potrzebny. Mogę zacząć pisać swój testament.
-
Może być pan z niej dumy – ciągnął dalej szaleniec...tfu!
starzec, wycierając usta serwetką.
Śmieszne.
Dumny z czego? Z tego, że po mistrzowsku wszystko wysadzam?
Rzeczywiście, bardzo to chwalebne. Tylko się cieszyć.
-
Proszę wybaczyć mój nietakt, ale udam się na spoczynek. Jutro
czeka mnie długa podróż. Dziękuję za miłe towarzysko i pyszną
kolację. - Powiedziawszy to skłonił się lekko. Tato odpowiedział
skinieniem głowy, po czym pstryknął palcami. W drzwiach pojawił
się służący, a starzec, wciąż lekko się uśmiechając, ruszył
za nim do swojego pokoju.
Po
prostu wyszedł.
Siedzieliśmy
w osłupieniu jeszcze kilka minut. Przyszedł, nagadał bzdur i „udał
się na spoczynek”. Klasyczny mag ziemi, tych zawsze cechuje pewien
stopień aspołeczności.
Dokończyliśmy
kolację, a ja czym prędzej uciekłam do swojego pokoju.
~*~
Gdy
cała moja rodzina wraz gościem udali się na spoczynek,
przygotowałam się do wyjścia. Przywdziałam skromne, luźne,
chłopskie szaty, rozpuściłam włosy i nałożyłam trochę różu
na policzki.
-
Śliczne wyglądasz – stwierdziła Katniss.
Ona
też prezentowała się bardzo dobrze. Zielona, prosta suknia
podkreślała jej delikatne rysy twarzy. Długie, krucze włosy luźno
opadały na plecy. Uśmiechnęła się szeroko, tworząc dołki w
policzkach, a jej bursztynowe oczy zalśniły radośnie.
Zarzuciłam
czarny płaszcz na plecy, wzięłam torebeczkę, maskę i po ciuchu
wyszłyśmy przejściem dla służących. Mój dom powstał w czasach
Czterech Wielkich Wojen Magów, więc został wyposażony w multum
tajemniczych przejść i pokoi, z których skrzętnie korzystałyśmy.
Często wymykałam się do wioski, co było czynem prawie
samobójczym, lecz nigdy nie zostało to zauważone.
W
ciszy doszłyśmy do wioski, gdy Katniss nagle się zatrzymała.
-
Muszę coś załatwić. - Wskazała podbródkiem w stronę jakiejś
uliczki. - Idź do karczmy, dojdę do ciebie.
Skinęłam
potakująco, ruszając w dalszą drogę samodzielnie. Przeszłam
kilka kroków i już napotkałam przeszkodę.
Zza
rogu wyskoczył jakiś ponury typek. Zaczaił się, złapał mnie i
zanim zorientowałam się, co się dzieje, zaciągnął do jakiegoś
ciemnego zaułka.
Gdy
tylko dotarła do mnie powaga sytuacji, zaczęłam wrzeszczeć,
kopać, gryźć i pluć. Bandyta nic sobie z tego nie robił. Był co
najwyżej trochę zaszokowany. Skąd on się w ogóle wziął?
Przecież w majątkach mojego ojca panowało wyjątkowe
bezpieczeństwo.
-
Szanowna panienka wybaczy, nic panience nie zrobię. Jestem tylko
drobnym złodziejaszkiem i pragnąłbym się łaskawie spytać, czy
dysponuje panienka jakimiś cennymi przedmiotami.
Powiedziawszy
to, głupiec puścił mnie. Ha! Myślał, że mu coś dam? Z
walecznym okrzykiem rzuciłam się niego, okładając pięściami.
Byłam zbyt zajęta atakiem, żeby zastanowić się nad stylem jego
wypowiedzi.
-
Niczego mi nie zabierzesz, prostaku! - krzyknęłam, a on,
niewzruszony, złapał mnie za ręce. Spojrzał na mnie. Skrzywiłam
się na widok jego czarnych jak węgiel tęczówek. Czy pół świata
musi mieć taki ohydny kolor oczu? Staliśmy tak chwilę, patrzyliśmy
sobie w oczy, a ja zaczynałam czuć się głupio. Jak to wyglądało?
Nagle
złodziejaszek skłonił się i rzekł:
-
Panienka wybaczy, zaszła niewybaczalna pomyłka z mojej strony.
Zamrugałam
zdezorientowana.
-
Czy szacowny pan złodziej stracił rozum? - zaczęłam niepewnie.
-
Pokornie proszę o wybaczenie. Jednak człowiek musi się z czegoś
utrzymywać, mości panienko. – Spojrzałam się na niego jak na
wariata. To nie był zwyczajny złodziejaszek, tacy już dawno
zostali powieszeni przez Markusa. Zresztą żaden normalny bandyta
nie dyskutowałby ze mną, a w dodatku tak śmiesznie mówił. Nawet
moi rodzice, arystokraci, rezygnują z takiego stylu wypowiedzi.
Nagle
usłyszałam kroki.
-
To on, tam jest! - wrzasnęła ubrana w zbroję kulka, czyli jakiś
strażnik.
-
Wybaczy panienka, ale muszę się oddalić w związku z zaistniałą
sytuacją – powiedziawszy to skłonił się jeszcze i zniknął.
Usłyszałam
szybkie i wpadłam w popłoch. Poznają mnie! Przecież ta wioska
należy do mojego ojca! Każdy jej normalny mieszkaniec, a tym
bardziej strażnik, wie, jak wyglądam! Na przeklętej zabawie
miałabym ubraną maskę, więc nic by się nie stało.
Córka
właściciela biega sobie radośnie po wiosce.
W
środku nocy.
Sama.
I
rozmawiała z poszukiwanym człowiekiem.
Dodajcie
sobie do tego wszystkiego ludzką wyobraźnię i głód taniej
sensacji. Nie trudno zgadnąć, że jutro rano okaże się, że córka
maga jest nierządnicą, która napadła na biednych, niewinnych
strażników wraz z jej przyjacielem – miejscowym hultajem.
Mówiłam
już, że jestem lekkomyślna*? Jeszcze raz przeklęłam w duchu
swoją głupotę.
Wstrzymałam
oddech, naciągnęłam dokładniej kaptur na głowę i schroniłam
się w cieniu. Może mnie nie zauważyli?
-
Nic się panience nie stało? - usłyszałam za swoimi plecami. -
Czemu się panienka błyszczy?
~*~
*Tak,
Lux jest lekkomyślna i to bardzo, bardzo.
Przepraszam
też za powtórzenia słowa „różdżka” i „mag”, ale
chciałam wszystko w miarę dokładnie wyjaśnić – liczne,
wyszukane synonimy mogłyby mi w tym przeszkodzić.
Zapowiedź
rozdziału trzeciego (Myksa):
„Zacisnąłem
ręce w pieści. Założyłem torbę, otworzyłem okno i wdrapałem
się na parapet. Ostateczna decyzja… Czułem zimny wiatr na skórze.
Spojrzałem w dół. Skoczyłem…”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz