Oto kolejna, już
ostatnia (i może trochę bardziej pozytywna) część „Wspomnień
z dzieciństwa”. W rozdziale drugim zacznie się już właściwa
akcja, bez zbędnego zanudzania przeszłością bohaterów.
Dziękujemy za liczne i
pozytywne komentarze pod pierwsza częścią.
Za wspomnienia Lux
odpowiedzialna jest Filio, a za Caligo Myksa.
Rozdział
1
„Wspomnienia
z dzieciństwa, część druga”
Las czuwał. Między
konarami drzew czaił się Mrok. Wlepił czarne ślepia w przybyszy i
szczerzył w uśmiechu swe obrzydliwe usta. Czemu się go bali?
Przecież chciał ich tylko dotknąć.
Kroczył, a jego
nieskończony, podarty płaszcz zakrywał piękno tego miejsca. Łamał
gałęzie, deptał kwiaty, zabijał barwy, dawał schronienie
krwiożerczym istotom. Cienie tańczyły po wilgotnej ściółce,
śmiejąc się złowrogo.
Las czuwał.
Niedaleko czaiła się
Cisza. Nie ta przyjemna, dająca ukojenie, lecz brudna, wychudzona i
złowroga. Niosła ze sobą niepewność, uczucie napięcia w
powietrzu i z lubością straszyła. Swym podartym welonem tłumiła
wspaniałe dźwięki, przekształcając je w szum oraz wycie.
Las czuwał.
Blask księżyca
przedzierał się przez czarne liście, pokrywając las srebrnymi,
delikatnymi drobinkami.
Las czuwał.
Coś jednak zakłócało
cichą moc tego miejsca. Iskierka radości pośród mroku. Na małej,
niepozornej polance płonęło ognisko. Trzaskało wesoło pośród
śmiechu i odgłosów cichej muzyki. Czerwony blask oświetlał
rumiane, roześmiane twarze. Niewolnicy nie bali się ciemności.
Spotykały ich gorsze rzeczy. Bawili się wokół płonącego ogniska
pod osłoną lasu. Nikt nie mógł ich tu znaleźć. Mrok to dla nich
wybawienie.
Gwiazdą wieczoru był
nie kto inny jak Lux. Dziesięcioletnia dziewczynka stała na sporym
pniaku i podskakiwała w rytm wesołej muzyki. Rude, rozpuszczone,
pełne liści włosy falowały wokół jej delikatnej twarzyczki,
kontrastując z soczystą zielenią oczu. Niewolnicy patrzyli w nią
jak w obrazek. Klaskali, pokazywali sobie dziecko palcami i
komentowali, żywo gestykulując.
Lux nie rozumiała
tego, co mówią. Nie znała ich języka, a między sobą nie używali
ojczystej mowy dziewczynki. Dziecko czuło jednak, że nie śmieją
się szyderczo, ale ją podziwiają.
Spojrzała na Katniss,
jej podporę w tym świecie. Gdyby nie ona, Lux dalej siedziałaby w
zakurzonym, pustym pokoju. Drobna, kruczoczarna dziewczynka wyszła z
cienia i podbiegła niej. Wskoczyła na pieniek i także zaczęła
tańczyć, wzbudzając przy tym duży entuzjazm widowni. Arystokratka
przyjaciółką niewolnicy. Córka maga na zabawie służby. To było
irracjonalne, szokujące, ale prawdziwe.
Lux wiedziała, że tu
jest kochana. Nikt nie robił jej wyrzutów, że nie urodziła się
synem, że nie posiadała magicznych zdolności. Zachłysnęła się
szczęściem, wykonując coraz to trudniejsze wywijasy. Wypełniała
ją radość tak ogromna, że wylewała się poza granice słów.
Rozochocona przestała
krępować swoją umiejętność i momentalnie otoczyła ją złota
poświata – nie blada, lecz mocna i dumna. Wywołało to gromki
aplauz. Nikt nie wyszydzał, nie kpił, nie gardził, lecz
zachwycano się niezwykłością tego zjawiska. Niewolnicy posiadali
jakże prostą logikę. Święcące dziecko według nich
symbolizowało nadzieję, dobro i magię. Takie istoty się kocha,
nie nienawidzi.
Ci prości ludzie
szanowali dziewczynkę. Bawili się z nią, dawali ciepło, miłość,
którą zabierał rodzinny dom. Lux ich uwielbiała.
~*~
Caligo
spoglądał z ciekawością na ludzi, których prowadził strażnik –
ubranych w łachmany i zdecydowanie smutnych. Chłopczyk nie
rozumiał, dlaczego towarzyszyło im to uczucie. Dziś miał dzień
wolny od nauki i treningów. Takie zdarzały się rzadko, więc nie
wiedział, czemu ci ludzie się smucili. Przecież oni też mają
wolne. A może nie i dlatego jest im przykro?
Chłopczyk
chciał ich pocieszyć, ale zamiast tego bacznie się przyglądał.
Patrzył na wychudzonego mężczyznę o szarych oczach, wysoką
kobietę o rudych włosach i chłopczyka, mniej więcej w jego wieku,
trzymanego za rękę przez matkę. Caligo pomachał mu, ale on
spojrzał na niego z wyraźną nienawiścią w oczach. Strażnik
zaprowadził tych ludzi do podziemi. W tej części zamku mieszkali
słudzy i niewolnicy. Tatuś nie lubił, gdy Caligo się z nimi
spotykał, ale było mu niezmiernie szkoda tego dziecka.
-
Mamo, jestem głodny…- Chłopczyk szepnął do rudowłosej kobiety,
ale nie umknęło to Caligo. Pobiegł szybko do kuchni, chwycił
bochenek chleba i pognał z powrotem do podziemia.
Smutny
chłopczyk miał bardzo ładne, zdaniem Caligo, niebieskie oczy i
brązowe, potargane włosy. Nasz bohater zbliżył się do niego i
zawołał:
-
Witaj szanowny paniczu, jam jest Caligo. A panicz jak się zwie? -
Niebieskooki był zdziwiony tą wypowiedzią i nie do końca
zrozumiał jej sens. Stanął zdezorientowany. Spojrzeli sobie w oczy
i w tym samym momencie skulili się. Jeden myślał, że drugi zrobił
coś źle. Ponieważ oczekiwana kara nie nadeszła, brązowowłosy
nie wyczuwając zagrożenia rzekł:
-
Jesteś zły. - Caligo wzruszył ramionami, uśmiechnął się i
wyciągnął rękę, w której trzymał chleb .
-
To dla szanownego panicza.
W
tym samym momencie do podziemi wszedł ojciec Caligo. Na widok
swojego syna, wręczającego niewolnikowi kawałek chleba, najpierw
złapał się za głowę, a potem przeszedł do interwencji.
Podbiegł, uniósł chłopca za ubranie i za całej siły uderzył
pięścią w twarz.
-
Głupiec!- wrzasnął. Następnie sięgnął do paska, gdzie trzymał
sztylet, wydobył go i wbił głęboko w policzek dziecka, rozcinając
go. Zapomniał o tym, że broń była pokryta trucizną.
Zaskoczony
Caligo zawył z bólu. Zdenerwowany ojciec podszedł jeszcze do syna
i go kopnął. Przestraszony niewolnik podbiegł do matki. Nie
umknęło to uwadze mężczyzny. Rozkazał strażnikowi go stracić,
a sam wziął szlochającego potomka za włosy i pociągnął za
sobą, na górę.
Chłopiec
nawet nie pisnął, kiedy lekarz zszywał mu ranę. Owy medyk
doskonale znał nietypową fizjonomię chłopca, zdolność do
samoregeneracji oraz niski próg bólu. Wiedział o istnieniu nie do
końca ludzkich, dodatkowych części ciała i był świadomy jego
umiejętności. Ale także znał jego psychikę. Bał się o niego.
Mimo wszystko nie chciał, by to dziecko stało się potworem. Był
przerażony tym, co ten mężczyzna mu robił. Nie mógł jednak na
to nic poradzić. Zadaniem owego medyka były próby niwelowania
poważniejszych skutków gniewu ojca.
-
Caligo, po tej ranie pozostanie ci blizna do końca życia…-
zwrócił się do chłopca z wyraźnym smutkiem i współczuciem w
głosie. Mały przyjął tę wiadomość ze spokojem.
-
Zasłużyłem, szanowny panie doktorze. - To policzku lekarza
spłynęła łza. Jak to dziecko może myśleć, że zasłużyło na
takie traktowanie. - Czemu szanowny pan doktor roni łzy? Czyżby
przytrafiło się doktorowi coś złego?
Dziecko
nie powinno się wyrażać w taki sposób! To nienaturalne!
-
Nic się nie stało, kochanie. Byłeś bardzo dzielny. W ogóle
jesteś bardzo utalentowany i…-Caligo wstał, wzniósł rączki do
góry i zawołał z oburzeniem w głosie.
-
Szanowny pan doktor nie powinien prawić mi komplementów. Powinienem
ponieść surowszą karę, niech mi pan nie schlebia, proszę. Zdaje
sobie sprawę z mojego karygodnego postępowania - Lekarz nie mógł
tego słuchać.
-
Nie opowiadaj bzdur! - wrzasnął.
~*~
Markus szedł ulicą
miasteczka wysoko unosząc głowę. Każdy jego ruch był dokładnie
wystudiowany i przećwiczony. Biła od niego taka arogancja i moc, że
biedni ludzie opuszczali głowy, szybko czmychając. W oczach
mężczyzny byli nikim - niczego niewartymi, do bólu zwykłymi
istotami. Dla niego liczyła się magia, której ci ludzie nie
posiadali. Patrzył na nich z pogardą, a jego twarz jak zwykle
niczego nie wyrażała.
- Głupie zasady –
sapnął w końcu, zgrabnie omijając kałużę. Na widok brudnej
wody poczuł obrzydzenie, lecz z łatwością powstrzymał
skrzywienie. Nie mógł okazywać tego, co czuje. To takie...ludzkie?
Obok niego kroczyła
piętnastoletnia córka, która nagle obdarzyła szerokim uśmiechem
małą, umorusaną dziewczynkę. Miała do niej pomachać, ale
dostała lekkiego kuksańca w bok.
- Nawet nie próbuj
utrzymywać z nimi kontaktu wzrokowego – szepnął do niej ojciec,
unosząc głowę jeszcze wyżej. Mknął przez tłum jak burza,
umyślnie wywołując czarny blask swojej różdżki, która stukała
o bruk, wybijając niespokojny rytm. - Wystarczy, że musimy koło
nich przechodzić. Głupie zasady! Jak można zakazać wjazdu bryczek
do centrum miasta?
- Nie widzę powodu,
dla którego miałabym nie utrzymywać kontaktu wzrokowego –
powiedziała Lux suchym głosem i na złość ojcu uśmiechnęła się
do kolejnej osoby. - To też ludzie, jak jak my – dodała
perfidnie, dobrze wiedząc, jaką reakcję wywoła.
Markus zatrzymał się
gwałtownie, nabierając głośno powietrza. W jego czarnych oczach
zalśniła nienawiść tak wielka, że prawie namacalna.
- Jak ty, Lux, jak ty –
poprawił ją szyderczym tonem. - JA jestem magiem, czyli istotą o
stokroć lepszą niż oni.
- Skończyłeś? -
spytała dziewczyna, krzyżując ręce na piersi. - Robisz
przedstawienie na środku ulicy. - To powiedziawszy omiotła wzrokiem
gapiów.
Markus bez słowa
pokręcił głową z zażenowaniem i ruszył przed siebie. Gdy Lux go
dogoniła, zagrodził jej drogę różdżką.
- Idź z tyłu –
rozkazał jej obojętnym tonem. - Może nie pomyślą, że jesteśmy
rodziną.
Rudowłosa
wzruszyła ramionami i zadowolona oddaliła się od ojca.
~*~
Dzień
był niezwykły. Można by rzec, że przełomowy. Nie ze względu na
zdarzenia, które złotymi literami zapisze historia, nie z powodu
podniosłych klęsk żywiołowych, poważnych decyzji, narodzin
wybitnych osób. Niezwykłość tegoż dnia objawiała się raczej w
rzeczy zupełnie niepozornej, ale jakże ważnej.
Ciemność
spotkał* Światło. Przypadkiem. Nie powinno to mieć miejsca,
jednak Przypadek wszędzie wsadzi swoje długie palce i coś
zagmatwa.
Dwunastoletnie
zielone oczy napotkały czarne w tym samym wieku. W pierwszych
zaczynał budzić się bunt i siła, a w drugich uległość. Dobro
spojrzało na budzące się zło z niechęcią i lekkim obrzydzeniem.
Rozmowa
również zaczęła się przypadkiem, od niechcenia.
-
Bije cię? – spytało Światło, patrząc na blizny Ciemności,
który wzniósł dłoń do pociągłej, brzydkiej blizny na policzku.
-
Owszem szanowna panienko, mój najwspanialszy ojciec stosuje wobec
mnie przemoc fizyczną w słusznej sprawie.
Światło
uniosła brwi w geście zdziwienia. Bawił ją ton wypowiedzi
Ciemności.
-
Czemu? - spytała Światłość z wyraźnym oburzeniem i zdziwieniem
w głosie. Trochę było jej żal tej uległej i posłusznej istotki,
której wolna wola i odczuwanie bólu chyba gdzieś zanikły.
-
Z powodu mojego karygodnego zachowania. Oh, panienko, całe moje
istnienie jest grzechem. Muszę ponosić konsekwencje swojego
postępowania, czyż nie przyzna mi panienka racji?
Światło
roześmiało się tylko głośno, kręcąc głową z zażenowaniem.
-
Głupi jesteś - podsumowała krótko zielonooka istota.
Ciemność
spojrzał z wyrzutem na Światło. Mówiła tak jakby, chciała
wywrócić do góry nogami prawdy, na których został wychowany.
Jego filozofię życiową oraz sens nędznego istnienia. Ale, czy
jego istnienie miało w ogóle jakiś sens?
-
Bardzo jesteś głupi – powtórzyła, uśmiechając się perfidnie
Ciemność
zastanowił się nad jej słowami. Nie znał tej osoby, nigdy
wcześniej z nią nie rozmawiał, ale poczuł, że jej zdanie jest
dla niego ważne. Czyżby miała rację?
Czarnookie
stworzenie po raz pierwszy pomyślało, że Światło może mieć
rację. Czyżby tatuś nie powinien go bić? Czyżby nie było to
konieczne? Czyżby cała ta dyscyplina, całe wychowanie, całe
cierpienie fizyczne i psychiczne przez jakie przechodził nie było
niezbędne?
-
Panienko, czy to prawda, że tylko przez cierpienie można się
czegoś nauczyć? Czy to prawda, że cierpienie to podstawa ludzkiej
egzystencji? Czy to prawda, że szczęście to tylko brak cierpienia,
a brak cierpienia nie jest niczym dobrym? – Ciemność wymienił
wpajane mu od dziecka podstawowe prawdy.
-
Nie. - Pewność i spokój w głosie dziewczyny wpłynęła na
chłopaka.
Ciemność
wkrótce zapomniała o Świetle, a rozmowa dostała się w łapczywe
ręce Zapomnienia. Zniknęła w odmętach przeszłości, lecz jej
skutki miały okazać się znaczące. Kiedyś, w odległej
przyszłości. Czas jeszcze je pokaże.
*
Ciemność jest chłopcem i czasowniki specjalnie mają formę męską,
a Światło to dziewczynka, dlatego stosujemy formę żeńską, mimo
że może to być błędem i źle wyglądać/brzmieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz